Na wyprawę do kanionu Colca wybraliśmy się z jedną z agencji podróży w Arequipie, która zawiozła nas na miejsce busem spod hostelu. Z tym wyjazdem mieliśmy niezłego pietra, bo nikt nie nastawił budzika na rano i prawie zaspaliśmy na wyjazd, ogarniając się w biegu, zanim przyjdzie ktoś z wycieczki zbierający ludzi spod hosteli.
Bilety do Colca Canyon w Peru
Na szczęście w busie mogliśmy jeszcze trochę odespać i nad ranem byliśmy już w Chivay, gdzie musieliśmy wykupić bilety do rezerwatu narodowego. Ceny w zależności od narodowości sporo się od siebie różniły. My, jako goście z zagranicy, musieliśmy zapłacić ponad 3 razy więcej niż cudzoziemcy. Dostaliśmy bilety, które wyglądały jak ulotka z naklejonymi hologramami, co upoważniało nas do podróży na całą trasę. Mimo to, sprawdzono nam je tylko raz.
Cruz del Condor –Krzyż Kondora
Pierwszy przystanek, po przekroczeniu bramy rezerwatu, odbyliśmy przy Krzyżu Kondora. Miejscu, w którym początek ma Kanion Colca i codziennie rano przylatują tam piękne kondory. Ich skrzydła potrafią mieć rozpiętość nawet 3 metrów. Aby je zobaczyć trzeba pojawić się tam bardzo wcześniej, najlepiej już ok. 8:00 rano, bo wtedy górskie powietrze zaczyna się rozgrzewać. Wtedy ciepłe powietrze zaczyna unosić je w górę wąwozu. Trzeba się spieszyć, bo nie trwa to długo, bo ok. 9:30 już może ich nie być, a nie jest ich też wiele. W kanionie żyje ich ok. 50.
Niestety, z małym aparatem i szerokim obiektywem, nie było łatwo ustrzelić im zdjęcia. Jeśli już się pojawiły w kadrze – wyglądały jak mały punkcik. Zdjęcie i tak nie odda tego, jak kondor porusza się powoli i majestatycznie. Trzeba to zobaczyć na żywo.
Początek marszu
Po wizycie u kondorów ruszyliśmy już na miejsce wyprawy w dół kanionu. Zabraliśmy wszystko z naszego autokaru i zostaliśmy odprawieni przez przewodników. Jeden z nich miał iść przodem, a drugi na końcu zbierać niedobitków. Ustaliliśmy, że każdy może iść swoim tempem, a potem w wybranych punktach będziemy zbierać się do kupy.
Widok, który na nas czekał, robi ogromne wrażenie. Rożnica wysokości między dnem a górą kanionu wynosi ponad 3-4 km, a wiadomo, że nie będziemy schodzić po linii prostej, więc czekała nas długa droga. Jest to przy okazji jeden z największych kanionów na świecie, dwa razy większy od Kanionu Kolorado w USA (chyba każdy zna?).
Pierwszy przystanek na moście
Pierwszy przystanek zrobiliśmy na moście, który dzieli kanion, ale musieliśmy dostać się jeszcze raz w górę, aby dotrzeć do miejsca, w którym będziemy mogli zjeść i trochę dłużej wypocząć. Poczekaliśmy na resztę i ruszyliśmy dalej.
Obiad w kanionie
Przeprawa przez rzekę
W pewnym momencie musieliśmy przez rzekę przejść na bosaka. Mogłoby się to wydać proste, ale woda była zimna i rwąca, a do tego pełna kamieni, na których można było się łatwo przewrócić. W tym miejscu musieliśmy zdjąć buty i dobrze podwinąć nogawki, aby ich nie zamoczyć.
Jeśli ktoś był śmierdzącym leniem, mógł też wynająć sobie osiołka, który zabrałby go lub jego bagaże w dalsza podróż do oazy.
Sklepiki
Mimo, że wędrujemy po górskim terenie i drogi są kręte, spotkaliśmy na swojej drodze przydrożne sklepiki, w których można było kupić jedzenie i napoje. W jednym z nich spotkaliśmy matkę z synem, który zaczął zaczepiać naszą grupę. Dziewczyny tak się nim zachwyciły, że dały mu się nawet pobawić swoimi telefonami, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie.
Kolejny most i zakręty
W końcu dotarliśmy do oazy, gdzie czekał basen. Szybko ruszyliśmy w jego stronę, aby dowiedzieć się, że to jednak nie tu…
Oaza w Colca Canyon
Na szczęście, idąc po znakach na kamieniach, dotarliśmy w końcu do naszej oazy, która wyglądała jeszcze ciekawiej. Mieliśmy tam basen pod palmami, a tuż obok bar, w którym mogliśmy zjeść kolację.
Jedynym miejscem, w którym był prąd, i to dopiero od niedawna, był bar. Więc musieliśmy szybko się ogarnąć w naszym pokoju, aby jeszcze się wykąpać w basenie, zanim zrobi się totalnie ciemno. Domki nie robiły oszałamiającego wrażenia. Cztery łóżka w betonowym domku, z oknami zakrytymi bambusem. Zamek w drzwiach zrobiliśmy z patyczka.
Zanim jeszcze położyliśmy się spać, grupa dziewczyn wymiękła w pokoju nad nami, ponieważ był tak zimny, że jeszcze przed wieczorem nie mogły tam wytrzymać, ale na szczęście właściciel oazy znalazł im inny, bardziej przytulny dom.
Tego wieczoru, wskoczyliśmy na szybko do basenu, wzięliśmy zimny prysznic i poszliśmy na kolację. Jedzenie było całkiem dobre, a do tego na barze mogliśmy zamówić piwo i drinki. Niestety nie mogliśmy zbytnio zaszaleć, bo ani nie mieliśmy już zbytnio siły, ani nie mogliśmy za długo tam siedzieć. Z samego rana, przed świtem, musieliśmy ruszyć w górę kanionu.
Wyjście z Oazy
Jeszcze w nocy, przed świtem, ruszyliśmy w górę, aby zdążyć przed wieczorem do miasta. Dzięki temu mogliśmy podziwiać niesamowity wschód słońca i nie musieliśmy iść w upale na szczyt kanionu.
Okazji do zdjęć było tyle, że ciągle mówiłem sobie, że już wystarczy, ale wchodząc coraz wyżej widok zachwycał mnie jeszcze bardziej.
Sami zobaczcie.
Nareszcie szczyt!
Po kilku godzinach dotarliśmy na górę, kiedy już słońce zaczęło przygrzewać. Czekała tam na nas pani, która sprzedawała batony, ale miała również u siebie do picia herbatę i kawę, z których nie omieszkaliśmy skorzystać. Mieszkańcy wiedzą gdzie się ustawić.
Zrobiliśmy mała przerwę, aby grupa zebrała się w całość. Pstryknęliśmy też kilka zdjęć i ruszyliśmy do miasta na obiad.
Pisco sour – boliwijski koktajl
Wracając z kanionu zatrzymaliśmy się po drodze, obok budki, która przypominała stoisko dziewczynki, która sprzedaje lemoniadę. W środku jednak była starsza pani serwująca drinki, głównie Pisco Sour, na bazie Pisco – alkoholu na bazie białych winogron i mocy ok. 40-50%. W koktajlu mamy jeszcze sok z limonki, cytryny, białko kurzego jajka i gorzki likier. Nie był to najlepszy drink jaki piłem, ale po takiej wspinaczce zdecydowanie orzeźwia.
Przy budce spotkaliśmy też małą alpakę, która była przywiązana do kołka, na którym była jej skarbonka. Zrobiliśmy sobie z nią po zdjęciu, skoro nigdzie się nie wybierała. Tylko trochę zrobiło nam się przykro, bo nie wiadomo czy mała nie jest wykorzystywana tylko jako atrakcja do przyciągania turystów. Miejmy nadzieję, że za sole ze skarbonki dostanie coś dobrego do jedzenia.
Punkt widokowy na wulkany Peru
Wracając do Arequipy, która otoczona jest wulkanami, odwiedziliśmy punkt widokowy, z którego widać pasmo górskie Andów Centralnych i jeden z aktywnych wulkanów Sabancayo. Nie byliśmy tam długo, bo punk znajduje się na wysokości 4910 m. n. p. m. i odczuwa się już wyraźne ochłodzenie powietrza i lekkie objawy choroby wysokościowej.
Z tego miejsca ruszyliśmy już w kierunku miasta. Przy okazji udało nam się znów spotkać całe pole alpak, które chętnie pozowały do zdjęć.