fbpx

Isla Del Sol – Wyspa Słońca

Isla Del Sol, czyli Wyspa Słońca to nasz kolejny krok w podróży po Peru i Boliwi. Jest to wyspa na jednym z najwyżej położonych jezior na świecie.

Kategoria:

Pierwsze kroki na Isla Del Sol

Właściwie, to na początku, nie mieliśmy w planie się tutaj znaleźć, ale skoro już jechaliśmy do Arequipy postanowiliśmy lepiej poznać jezioro Titicaca i z Copacabany wykopaliśmy rejs na niewielką wysepkę Isla Del Sol. Po ok. 2 godzinach dotarliśmy na miejsce. Wyspa ma jedynie 14,3 km2 powierzchni i zamieszkuje ją ok. 2000 mieszkańców, którzy są głównie Indianami.

Hostel na Isla Del Sol

Z noclegiem nie było problemu. Po wyjściu z łodzi, od razu otoczyła nas grupa naganiaczy, którzy oferują noclegi dla gości. Na początku jakiś chłopiec zaczął nam proponować pokoje w dobrej cenie, ale zaraz przegonił go starszy facet, który też mówił ciekawie.

To był chyba właściciel domków, które mieściły się niedaleko portu w linii prostej. Trzeba było się tam tylko wspiąć, co przy wysokości, na której się znajdowaliśmy i pełnych plecakach, nie było takie proste. Za 30 bolivianów od osoby, otrzymaliśmy jeden pokój jednoosobowy z łazienką i dwójkę, też z własną łazienką, dla dziewczyn.

Po otrzymaniu kluczy do pokojów, zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na górę podziwiać widoki. Na wyspie jest sporo restauracji, hosteli i sklepów, a mimo to nie było tu wielu turystów. Większość ludzi, których mijaliśmy to lokalni mieszkańcy wyspy, którzy nosili sami, lub z pomocą osiołków, różne worki – podziwiam (ja się już męczyłem nosząc mojego Olympusa i butelkę wody w plecaku).

Zachód słońca na Titicaca

Na wyspie byliśmy na tyle wcześnie, by znaleźć dobry punkt do podziwiania zachodu słońca. Po drodze spotkaliśmy osiołka i parę owieczek, a na samym szczycie trafiliśmy na murki, kupki kamieni i coś co przypominało kamienny piec. Z tego miejsca mieliśmy widok na przystań po drugiej stronie wyspy oraz Copacabanę.

Zachód słońca, który rysuje się na górach, które widać tuż obok nas na horyzoncie, wygląda jak namalowany. Jednak chwilę po zachodzie słońca zaczyna się robić okropny mróz i trzeba uciekać. Dziewczyny zniknęły w popłochu, a ja zostałem zrobić ostatnie zdjęcia zanim słońce całkiem zajdzie.

Wracając, zgubiłem dziewczyny i próbowałem skrócić sobie drogę, żeby trafić szybko do pokoju i zawinąć się w kołderkę. Niestety na mojej drodze stanęło kilka murków i parkanów. Najgorsza okazała się wściekła alpaka, która warczała na mnie jak wściekły kot. Myślałem, ze zacznie mnie gonić i mnie pogryzie, ale na szczęście szybko odpuściła. Pożegnaliśmy się w pokoju.

Kiedy dotarłem do hostelu był już totalny mrok. Dziewczyny dotarły chwilę po mnie. Niestety, poza jakimiś przekąskami, niewiele zostało nam do jedzenia. Ruszyliśmy z latarkami (na wyspie nie ma latarni) z nadzieją na otwarty bar lub sklepik. Udało nam się trafić na lokal, w którym zamówiliśmy dwie zupy i z wielkim trudem, ze względu na język – kanapkę, którą zanieśliśmy Emilii, która opadła z sił tego dnia.

Wschód słońca za 15 zł

Następnego dnia wstaliśmy bladym świtem, aby podziwiać wschód słońca. Tym razem nie musieliśmy daleko wychodzić, bo słońce wstawało na przeciwko naszych okien. Widok i kolory były tak niesamowite, że trudno je było uchwycić na zdjęciach. Trochę przeszkadzały nam drzewa, które były dość wyrośnięte. Poszliśmy kawałek w górę wyspy i problem znikł. Szybka sesyjka i ruszyliśmy wyżej.

Słońce nadal wschodziło i wyspa dopiero budziła się do życia. Pierwsi mieszkańcy zaczynali swoją wędrówkę z osiołkami. W pewnym momencie trafiliśmy na samotną lamę przywiązaną na jednej ze skarp do słupka, gdzie się wypasała. Zrobiliśmy jej kilka zdjęć, a w tym czasie usłyszeliśmy jakieś dzieci, które, w domu obok, wołały swoją matkę. Ona coś im powiedziała, a one wybiegając z domu zaczęły pokazywać na lamę, wyciągając ręce i krzycząc – 2 sol! Powiedzieliśmy „english please, we don’t understand” i zwinęliśmy się.

Na wyspie, ale nie tylko tam, często można spotkać kogoś kto chce za zrobienie zdjęcia 1-2 sole. Dzień wcześniej tez dzieci chciały nam pozować, ale jak im zapłacimy – dlatego uwielbiam swojego Olympusa z cichą migawką.

Powrót łodzią do Copacabany

Niestety nie mieliśmy już czasu spędzać kolejnego wieczoru na wyspie. Do tego kończyły nam się już pieniądze w lokalnej walucie i ledwo wystarczyło nam na bilet powrotny statkiem. Na szczęście wytargowaliśmy mały rabat w przystani i udało nam się wrócić do miasta.

Co ciekawe, od naszego przyjazdu, nie spotkaliśmy już właściciela hostelu. Podobnie jak inni goście, którzy o niego pytali. Zostawiliśmy kluczyki w drzwiach i zabraliśmy swoje rzeczy. Widać, że tutaj jest trochę luźniej i czas płynie inaczej.


Podobał Ci się ten wpis?

Jeśli tak, to możesz wesprzeć mnie małą lub dużą kawką, która pomoże mi w tworzeniu kolejny wpisów jak ten, lub podobnych. Każdy wpis, to godziny poszukiwania, sprawdzanie informacji i pisanie tekstów. Bardzo pomocna jest wtedy dobra kawka, która pomaga mi tworzyć dla Was te treści.

Postaw mi kawę na buycoffee.to


Zobacz również


Dodaj komentarz

Cześć, tu Marcin! 

Chcesz być na bieżąco z wpisami na Urbanflavour.pl?

Zapisz się na Newsletter

Fotograf eventowy - Marcin Krokowski