Podróż do Salar De Uyuni
Z La Paz do Uyuni wyruszyliśmy jeszcze w nocy, aby dotrzeć przed świtem i ruszyć na wyprawę po pustyniach Boliwii. Był to bardzo dobry pomysł, bo od pewnego czasu jest to mocno oblegane turystycznie miejsce i ze znalezieniem biura nie ma problemu. Można tego samego dnia coś zjeść, zrobić zakupy i ruszyć w podróż.
Wysiadając o świcie z autokaru, otacza nas 10-20 przedstawicieli, którzy chcą nas namówić na wycieczkę z nimi. Jednak trzeba się im trochę przyjrzeć.
Jaką wycieczkę wybrać?
W Uyuni mamy do wyboru kilka wariantów, są to zwykle 1-4-dniowe wycieczki, ale najpopularniejsze z nich są te 3-dniowe. Co pozwala zobaczyć najciekawsze miejsca i trochę odpocząć, bo na pustyni nie ma lekko. Dlatego trzeba się trochę dowiedzieć, jak wygląda plan podróży, co będziemy jeść i gdzie spać. Potrzebny jest też dobry przewodnik, który zna teren i z którym spędzimy te 3 dni.
Warto też ustalić kierunek wycieczki, tak aby uniknąć największych tłumów. Dzięki czemu nie będziemy mieć tłumów turystów na każdym kroku wysiadając z auta. Co zapewnia nam dobrze zorganizowany przewodnik.
Właściciel biura wszystko nam wyjaśnił na mapach i zdjęciach, gdzie i jak będziemy się poruszać oraz co mamy zabrać. Jako grupa, która planuje 3-dniową wyprawę, dobraliśmy się jeszcze z drugą 3 osobową ekipą do naszego samochodu. Reszta osób, która z nami była, wyruszała innym samochodem i ostatniego dnia mieli jechać do Chile.
Transport na pustyni
Przez 3 dni mieliśmy poruszać się Jeepem marki Lexus, z napędem 4×4 (podkreślał właściciel). Musieliśmy się trochę ograniczać z bagażem. Każdy mógł zabrać 1 mały plecak i po 2-3 osoby spakować w duży, aby nie brać wszystkiego ze sobą, resztę rzeczy zostawiając do przechowania w biurze.
Jedzenie
Biuro podróży, z którego skorzystaliśmy zapewniało nam śniadanie, obiad i kolację. Dostaliśmy nawet menu, które uwzględniało wegetarian. Chociaż najbardziej polecany był kurczak, z ryżem i warzywami, który wybraliśmy. Taki obiad mieliśmy podawany z samochodu, ale w Salar zjedliśmy go sobie w hotelu z soli. Śniadanie i kolację mieliśmy w miejscu noclegu. Jedynie przed wyjazdem poszliśmy do restauracji zaprzyjaźnionej z biurem, aby pierwszego dnia zjeść śniadanie.
Śmiesznie, bo zamawiając jajecznicę, musiałem poczekać na Panią kucharkę, żeby poszła na targ po jajka. Było smacznie.
Po śniadaniu poszliśmy zrobić zakupy na wyjazd, bo warto zaopatrzyć się w wodę i przekąski przed wyjazdem, bo póżniej będzie z tym ciężko. Za samą wodę można wtedy przepłacić 5-krotnie, więc lepiej się przygotwać.
Po zakupach załatwiliśmy sobie jeszcze szybki prysznic po podróży w jednym z hoteli i jazda do Jeepa.
Cena wycieczki w Uyuni
Pewnie was zastanawia, jak zaplanować taką wyprawę? Nie ma większej filozofii.
Poza biletami autobusowymi z La Paz, to nic wcześniej nie rezerwowaliśmy, bo nie ma to sensu. Na miejscu jest mnóstwo biur podróży, które można obejrzeć i sprawdzić na miejscu. Jest też na tyle duża konkurencja, że ceny są zbliżone, a zamawianie wycieczki przez internet lub w La Paz, może wyjść nawet 2x drożej niż na miejscu. Średnia cena to ok. 700-1000 bolivianów za osobę na 3 dni, a wyprawa z przewodnikiem anglojęzycznym, to już ok. 1500. Nie jest konieczne, aby przewodnik był anglojęzyczny, bo wystarczy, że ktoś w grupie będzie rozumiał hiszpański. Chociaż Ci którzy znają dodatkowy język podobno są bardziej elokwentni. My zapłaciliśmy ok. 900 bolivianów, ale w dolarach za wszystko, które też są akceptowane przez biuro, według ustalonego kursu. Więc nawet nie trzeba szukać wcześniej kantoru.
Najlepsza pora roku?
arto też zadać sobie pytanie kiedy chcemy jechać zobaczyć Salar de Uyuni. My wybraliśmy porę deszczową, która trwa od grudnia do marca. W Boliwii jest lato. Co daje nam dłuższe i cieplejsze dni i ciekawszy widok na Salar. Jezioro pokrywa cienka warstwa wody, która sprawia, że niebo zlewa się na horyzoncie z solanką. Do tego mamy mniejsze tłumy turystów i lepszą pogodę, ponieważ temepratura potrafi przekroczyć 20 stopni i nie schodzi w nocy poniżej 0. Chociaż na pustyni mocno wieje i tak bywało nam zimno, a ja się lekko przeziębiłem nocą na pustyni. Kiedy wszyscy spali w kurtkach, ja się odkrywałem i szukałem wody po nocy, tak mnie wygrzało.
Dzień 1 – pustynie i laguny
Kiedy już się ogarnęliśmy i spakowaliśmy na samochód wszystkie torby, mogliśmy ruszyć na klikugodziną podróż w głąb pustyni. Na początku tylko jechaliśmy, podziwiając widoki z samochodu, biegające stada zwierząt i skromną przyrodę.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy w górniczym miasteczku, gdzie można było rozprostować kości, skorzystać z toalety i kupić na straganie migdałowego snickersa. Następne kilkadziesiąt kilometrów dalej mieliśmy pierwszy postój na obiad w małym miasteczku, gdzie poza nami i dwoma innymi grupami, spotkaliśmy może z 5 mieszkańców.
Problemy z chłodnicą na pustyni
Po obiedzie wyruszyliśmy dalej i, po dosłownie kilku kilometrach, z naszego samochodu zaczęło się dymić i musieliśmy się zatrzymać. Okazało się, że zagotowała się woda w chłodnicy i musieliśmy trochę jej dolać i poczekać, aż silnik trochę ostygnie. My, w tym czasie, mogliśmy podziwiać widoki i zrobić kilka zdjęć, zanim sytuacja się wyklaruje.
Po jakimś czasie zawróciliśmy do miejsca, w którym zjedliśmy kolację i tam musieliśmy zaczekać, aż nasz kierowca upora się z uszkodzonym chłodzeniem. Wtedy w miasteczku było jeszcze mniej ludzi. Normalnie, ghost city.
Po całym zamieszaniu z samochodem ruszyliśmy dalej zwiedzać laguny, sterty głazów i miejsca, w których wypasają się lamy i alpaki. Nawet z jedną z nich miałem bliskie spotkanie, robiąc sobie małą drzemkę na trawie. W międzyczasie okazało się, że samochód nie jest jeszcze do końca sprawny i stracił trochę wody w chłodnicy, a my mieliśmy jeszcze sporo kilometrów do najbliższej wioski, w której mamy nocować. Pożyczyliśmy trochę wody naszemu kierowcy i przewodnikowi – Arielowi, który awaryjnie dolewał jej co jakiś czas do chłodnicy, żeby trochę uratować sytuację. Dzięki czemu mogliśmy zobaczyć resztę miejsc. Tylko przez to całe zamieszanie do następnego dnia mieliśmy jej bardzo mało.
Podróż tego dnia zakończyliśmy na ostatnią chwilę przed zachodem słońca. Już zaczynało się robić zimno. Tuż przez wioską mieliśmy jeszcze okazję zobaczyć jedną z lagun, w której przy zachodzie słońca wylegują się flamingi. Póżniej czekała nas pyszna kolacja i szybki sen, bo już następnego dnia musieliśmy wyruszyć do Narodowego Rezerwatu Przyrody, który znajduje się na granicy Boliwii, Chile i Argentyny.
Formacja skalna
Laguny
To nie był dla mnie najlepszy dzień. Przez chorobę wysokościową przez cały dzień miałem straszną migrenę i wysiadając z samochodu nie miałem siły wejść pod większą górkę, ponieważ ból był nie do zniesienia. Tej nocy chyba najbardziej to odchorowałem, bo kiedy wszyscy spali w kurtkach, to ja odkryty wierciłem się przez gorączkę. Do tego tak mnie suszyło, że myślałem, że się spale, a praktycznie cała woda poszła do chłodnicy naszego samochodu. Z samego rana zaliczyłem zimny prysznic i okropny krwotok z nosa, ale po zjedzeniu śniadania zaczęło robić się trochę lepiej.
Dzień 2 – Pustynia Salvadora Dali
Następnego dnia wyruszyliśmy jeszcze w nocy i o świcie dotarliśmy na pustynię Salvadora Dali, gdzie czekały nas piękne widoki, mróz i gorące źródła. Na samym początku ruszyliśmy pod granicę z Argentyną i Chile, aby zobaczyć piękny błękit i mgłę, która spowijała góry w oddali.
Granica z Chile i Argentyną
Trochę dalej, za pustynią Salvadora Dali dotarliśmy do granicy z Chile i Argentyną gdzie roztaczał się tylko piękny błękitny widok na laguny i białe szczyty gór. Z tego miejsca musieliśmy ruszać w drogę powrotną w kierunku gorących źródeł.
Gorące źródła
Póżniej udaliśmy się tą samą drogą do naturalnych gorących źródeł, które jednak sobie musiałem odpuścić, bo przez ból głowy, nie miałem nawet siły się przebierać. Męczyłem się jak stary dziad, którego męczy zakładanie buta. Cieżko porównać to uczucie do czegokolwiek.
Następnym razem przy takich zmianach wysokości, muszę się dłużej zaklimatyzować, bo odbiera to sporo frajdy i ciężko o aktywny wypoczynek.
Gejzer, laguny i różowe flamingi
Po wypoczynku nad źródłami przyszła pora na dalszą podróż po kolejnych lagunach. Po drodze odwiedziliśmy też gejzer i kamienne drzewo, czyli kamień, który przypomina drzewo. Szału nie ma, ale obejrzeć można.
Arbol de Piedra
Laguna Colorada
Za to laguny zrobiły na nas ogromne wrażenie. Błękitna woda wśród pustynnych widoków, a w oddali białe szczyty gór. Na jednej z nich mieliśmy szczęście spotkać mnóstwo flamingów i zrobić sobie z nimi parę fotek, bo oprócz naszej ekipy z Jeepa, nie było tam nikogo więcej.
Flamingi w Laguna Hedionda
Laguna pełna flamingów.
Obiad na masce samochodu
W opisach podróży z Uyuni często mówi się o obiadach na masce samochodu. Ariel (nasz przewodnik) tego dnia przygotował nam piknik w jednym z kanionów, gdzie zjedliśmy kurczaka z warzywami, wegańskie placki,popijając wszystko Coca-Colą lub winem – do wyboru. Ja nie narzekałem, mogę tak jeść „z maski samochodu”. Nawet okoliczne króliki nam zaczęły zazdrościć i chciały dołączyć do obiadu.
Nocleg w Uyuni
Tego dnia nie spaliśmy już na pustyni – wróciliśmy do Uyuni. Tam mieliśmy już załatwiony nocleg, ale był jakiś problem z jego znalezieniem i trochę kręciliśmy się po mieście, zanim zjedliśmy kolację. Ciężko było nasz nocleg nazwać hotelem, albo nawet hostelem.
Do środka weszliśmy przez kawiarnię, za którą był kilkupiętrowy budynek z pokojami 2-3 osobowymi zamykanymi na kłódkę od zewnątrz i zasuwkę od środka. Prysznice i toalety mieliśmy na zewnątrz, co przy niskich temperaturach w nocy sprawiało mały problem, który powiększała ograniczona ilość ciepłej wody i ilość innych gości.
Dzień 3 – Wyprawa na Salar de Uyuni
Tego dnia również ruszyliśmy przed świtem, aby obejrzeć wschód na Solar De Uyuni. To był chyba najbardziej wyczekiwany moment tego wyjazdu. Jest to największe wyschnięte słone jezioro na świecie (solnisko) o powierzchni 10 582 km?, które w porze deszczowej przykrywa niewielka ilość wody. Mimo to pierwszy zjazd do jeziora budzi lekkie obawy, kiedy wjeżdżamy samochodem na taflę wody, która ciągnie się po horyzont, z którego wyłaniają się małe wysepki, góry i wulkany. Jest to chyba najbardziej wyczekiwane miejsce przez turystów, do zrobienia fajnych fotek. Dziewczyny zrobiły ich jakieś milion.
Wszystko jest tutaj pokryte solą, więc albo dobrze mieć jakieś buty na zmianę, albo jak my, wypożyczyć na ten czas kalosze od organizatora wycieczki. Mimo to i tak sól mieliśmy wszędzie na ubraniach.
Słony hotel w Salar De Uyuni
Po sesji zdjęciowej ruszyliśmy do hotelu, który stał na trasie Dakar Bolivia. Hotel jest bardzo ciekawym miejscem, ponieważ cały jest zbudowany z soli, która tu się znajduje. Można tutaj nawet wynająć pokój na noc, ale ponoć jest tam w nocy trochę zimno. W hotelu jest sklepik z pamiątkami, barek, a nawet toaleta i prysznic. My w tym miejscu mogliśmy zjeść swój obiad, trochę się powylegiwać i zrobić kolejne milion zdjęć.
Produkcja soli w Uyuni
Wracając z Salar odwiedziliśmy jeszcze producenta soli, która jest tam wydobywana. Z tego co się dowiedzieliśmy, to Bolivia nie jest zbytnio zainteresowana wyprzedaniem tych złóż i produkcja tej soli trafia głównie na rynek lokalny. Ponoć też nie opłaca im się export samej soli, dzięki temu krajobraz nie jest zniszczony przez maszyny, które wydobywałyby solankę na potęgę.
Ciekawą rzeczą jest to, że pod powierzchnią jeziora znajduje się lit, który szacuje się na 70-80% światowych zasobów. Jeśli nie wiecie, to lit wykorzystywany jest do produkcji ogniw baterii i akumulatorów, więc w przyszłości może to być miejsce, które przyczyni się, w znacznym stopniu, do produkcji samochodów elektrycznych.
Na sam koniec kupiliśmy kilka pamiątek na miejscowym bazarku i ruszyliśmy w drogę powrotną do Uyuni, zahaczając o cmentarzysko lokomotyw. Spotkaliśmy tam ciekawie ubraną parę, która robiła sesję tradycyjnego koreańskiego stroju.
Cmentarzysko lokomotyw w Uyuni
Jakieś 3 km od Uyuni znajduje się cmentarzysko porzuconych lokomotyw, które jest jednym z obowiązkowych miejsc do odwiedzenia przez turystów. Za budowę kolei w Boliwii odpowiedzialni byli Brytyjczycy, jednak sprzeciwy lokalnych mieszkańców i utrata dostępu do oceanu spokojnego doprowadziła do jej upadku.
Dla turystów jest to ciekawe i zagadkowe miejsce, ale na lokalnych mieszkańcach nie robi większego wrażenia. Nie ma tu potrzeby kupowania biletów, czy nawet możliwości zakupu pamiątek, a same maszyny są rozkradane i niszczone – można znaleźć na nich sporo graffiti. Mimo to warto odwiedzić to miejsce.
Wyjazd do Copacabany
Na koniec zostało nam jeszcze znalezienie busa do Copacabany, prysznic i kolacja przed kolejną nocną podróżą. Kolację zjedliśmy w dość dziwnym miejscu, ponieważ była to kuchnia w głębi budynku, gdzie ciągle biegały dzieci, a całość wyglądała jak hol domu wielorodzinnego.
Salar de Uyuni zwiedzilismy w grudniu ale jeszcze przed porą deszczową. Spedzilismy na salarze dwa dni i dwie noce. Spalismy na srodku pustyni w namiocie. Sól tam jest twarda jak kamień i ciezko bylo wbić śledzie od namiotu w podłoże. W Parku Avaroa byliśmy tydzien tez nocując w namiocie. Pustynia Salvadora Dali dała nam duzo wrażeń. Wiatr, śnieg, deszcz. Pod jedna ze skał tez spaliśmy dwie noce. Tam przegapilismy Nowy Rok . Trochę tu opisaliśmy nasze przygody w tym rejonie. http://tandemstories.pl/2012/01/08/824/