W marcu wybrałem się w końcu na porządny urlop, bo ile można siedzieć w Warszawie, czy tam w Polsce. Decyzja dość spontaniczna, bo mając lekkie problemy ze zdrowiem, chciałem się wybrać do jakiegoś ciepłego kraju i trochę wygrzać. Tak się złożyło, że akurat znajome z wypadu na Pieniny wpadły na pomysł odwiedzenia Ameryki Południowej przez Madryt do Peru i Bolivię, a że lubię spontany, to stwierdziłem, że jeśli nic nie będzie stało na przeszkodzie to mogę jechać. No i od słowa do słowa, powstał plan wyjazdu do Peru i Boliwii.
Wylot z Modlina
Podróż rozpoczęliśmy od wylotu z lotniska w Modlinie do Madrytu. Idealny dzień na ucieczkę z kraju, było jakieś -15 na termometrze. Zapytacie, czemu Madryt? Tam akurat wychodziło nam najlepsze połączenie do Limy. Przy okazji mielismy jeden dzień zwiedzania.
Jeśli nie wiecie, to w Peru i Boliwii posługują się językiem hiszpańskim, tak samo jak w Madrycie, więc mogliśmy się już trochę przyzwyczajać.
A poniżej obrazek wyrażający więcej niż 1000 słów. Coś dla tych którzy narzekają, że nigdzie nie mogą się ruszyć. Sam zauważyłem, że zrobienie takiego wypadu to według niektórych jakaś neoosiągalna rzecz. Tylko nikt nie patrzy, że mimo, że kierunek był spontaniczny, to już jakiś rok wcześniej wiedziałem, że chcę zobaczyć coś zupełnie nowego poza granicami Polski. Na pewno nie jest lekko i trzeba odłożyć trochę pieniążków, ale zamiast narzekać i bujać w obłokach, trzeba się zdecydować co z nimi chcemy zrobić. Wydaje się, że nie można sobie na coś pozwolić, a tu chodzi o priorytety. Czy kupujemy nową konsolę do gier, lepszy samochód niż ma sąsiad czy odkładamy na taki wyjazd. Jak coś, to polecam w tym celu blogi: Jak oszczędzać pieniądze? oraz Finanse Bardzo Osobiste.
Bagaże i odprawa
Jedyny minus (a może plus) tego manewru był taki, że musieliśmy spakować się według nowych standardów RyanAir, który wymagał od nas spakowania małego bagażu podręcznego, który można wnieść na pokład i dużego podręcznego, który jest nam odbierany przed wejściem do samolotu i pakowany do luku. Chyba, że wykupimy sobie pakiet dla „lepszych ludzi”, którzy pierwsi wchodzą na pokład – wtedy można zabrać go ze sobą. Trochę się bałem o swój plecak, ale potem mogliśmy się trochę nacieszyć tym, że ci którzy tak się spieszyli do samolotu, musieli dłużej marznąć na płycie lotniska. Należałoby przemyśleć czy warto się tak śpieszyć. Wszystko co cenne można zabrać ze sobą na pokład, a resztę spakować do plecaka, torby lub walizeczki. Należy zaopatrzyć się w jakiś solidny pokrowiec, bo przy transporcie do luku nikt zbytnio nie dba o czystość, bo niestety wszystko jest przerzucane w pośpiechu.
Przylot do Madrytu
Do Madrytu dotarliśmy bardzo późnym wieczorem i załapaliśmy się praktycznie na ostatnie metro, aby dojechać do centrum, gdzie mieliśmy nocleg.
Mimo, że zapowiadaliśmy późny przyjazd, pan który siedział na recepcji miał o to do nas pretensje. No cóż, z lotniska do centrum, trochę czasu zajmuje sam przejazd, gdzie jak szczury w podziemiach musieliśmy kilka razy chodzić tunelami i przesiadać z z jednej linii do drugiej. Nie wyobrażam sobie takich połączeń w Warszawie za 10 czy 20 lat.
Dzień pierwszy w stolicy Hiszpanii
Po krótkiej nocy, rano wybraliśmy się już na miasto. Czasu nie było zbyt wiele, ale udało nam się odwiedzić kilka fajnych miejsc.
Plac Słońca – Plaza Mayor
Jeśli znajdziecie kilometr zerowy w Madrycie – miejsce z którego liczone są wszystkie odległości w Hiszpanii to niedaleko od niego dojdziecie do głównego placu. Można tam spotkać Rosjan którzy przebrani za niewidzialnego człowieka będą chcieli zrobić sobie z wami zdjęcie za pieniądze. Oczywiście wy płacicie.
Primark w Madrycie
Nie jestem fanem galerii handlowych, ale fajnie, jeśli w Polsce pojawiłby się Primark – sklep wielobranżowy, który wygląda jak mała galeria. Można znaleźć tam prawie wszystko jak w TK MAX, od ciuchów do akcesorii domowych i elektroniki. Można nawet tam kupić sobie czapkę z kupą, jeśli ktoś lubi.
Uliczni handlarze
Nie tylko wieczorem, ale w dzień można spotkać tutaj imigrantów, którzy kręcą się po ulicach. Tutaj przed samym Primarkiem trafiliśmy na sprytna ekipę, która nosi swoje sklepiki w kształcie worków.
Najlepsze churrosy w Madrycie
1894 roku w Madrycie powstała czekoladziarnia San Gines. Wybraliśmy się tam na gorącą czekoladę i churrosy.
Peruwiańska restauracja w Madrycie
Chodząc wieczorem po mieście trafiliśmy na knajpę odpowiadająca kierunkowi naszej podróży. Gdzie poznaliśmy właściciela i jego pracowników, którzy pochodzą z Ameryki Południowej. Po takiej kolacji byliśmy gotowi na lot.